Akcja: Nie kradnij zdjęć!

3 marca 2011

Genius loci - Świętopełk Wielki

Ponieważ jestem istotą złożoną, moje zapiski nie będą dotyczyć jedynie robótek i gotowania.
Jednak z drugiej strony ( tu cytuję Tewiego ze „Skrzypka na dachu”), życie wśród robótek, zajęć domowych, gotowania i pieczenia jest takie piękne i proste.
Jednak z drugiej strony, aby tak żyć trzeba zarabiać.
I tu jest problem.
To znaczy nie do końca jest problem.
Bo....
Jeśli są umiejętności i sprzyjające warunki ( zawód, talent, odziedziczony majątek, dobra praca, jakaś praca, hobby dające zarobić i inne takie), to nie ma żadnego problemu.
Gdy dodatkowo posiadamy męża, żonę, partnera lub partnerkę (w dowolnych konfiguracjach płciowych), to mamy komplet i często szczęście rodzinne.
Gdy jednak któryś z tych elementów nie wypali i lekko świat się zawala i stoimy na zakręcie , za zakrętem – to leżymy.
I udaje się podnieść z tego położenia.
Tylko to podnoszenie się często wygląda jakoś.
Kiedyś, w miejscu niektórym znanym, pisałam, że jakoś to lata kura.
Bo jak się ją rzuci, to ona leci – jakoś.
I jakoś trzeba dźwignąć się, otrzepać piórka i wznosić się jak tylko się da.
Odbijać się od kamienia, górki piasku czy innej przeszkody.
I co z tego, że wokół przyjazne dusze patrzą z nadzieją, że zaryjemy dziobem w dół.
Głowa do góry i w pieriod ( jak mawiają druzja).
I co z tego, że mam płaszcz nie z kolekcji, buty nie z najlepszego sklepu i własnoręcznie uszyte spodnie.
Ale mam tyle szmat, że połowa nadaje się do muzeum a połowa do noszenia – jakoś.
Ale wywalić szkoda (tych muzealnych) bo gatunkowe są i o niebo lepsze od tych obecnych.
I do tego mam na twarzy uśmiech taki, że słońce blednie.
I jak mnie pytają co słychać, to odpowiadam po anglosasku – że fantastic i w ogóle ekstra cud.
I dobijam naród kręcący się wokół mnie. I zastanawiam się, dlaczego jestem jakaś inna.
No ja wiem, że ja jestem narodowościowo pokręcona.
Ale moje dziadki i pradziadki osiadły w tej ojczyźnie i one mnie polskością przepełniły i duszą romantyczną i jakoś uczyły , że tradycja i .....
I przystosowanie.
Ale dusza jakoś wesoła jest.
Martyrologia się we mnie nie zagnieżdża. Radość życia każe kochać wszystkie kwiatki i ptaszki, kotki, pieski, wody i chmurki.
Pająków nie kocham.
I ciągnie mnie na wieś i do miasta jednocześnie.
A chyba dlatego, że moi dziadkowie mieli wielki dom z ogromnym ogrodem w mieście, ale niedaleko lasu.
Teraz to tam wszędzie miasto, las to park, w domu kuzyn z rodziną, nie byłam tak od kilku lat.
Ja bym się wyniosła za miasto.
Ale co ja zrobię tam sama, biedniusieńka samica.
Bez sensu.
Samca godnego na wyjazd na stałe nie spotkałam na swej drodze.
Zestarzeję się i nawet sobie nie odśnieżę zimą.
I po co mi wszystko.
Ale z drugiej strony....
Trzeba coś wymyślić.
Albo się wyprowadzić na wieś, albo przystosować się do miasta.
Tak czy siak, trzeba uporządkować miejsce zamieszkania, sprawy osobiste i nie dać się.
I dobijają mnie pytania o cel wykonywania rękodzieła.
Przecież istota ma prawo do odrobiny prywatności, szczęścia i rękodziała a nawet do rękoczynów.
Nie wszystkim życie wypełniają problemy bohaterów seriali.
Nie jestem gwiazdą z portalu społecznościowego.
Sobie żyję własnym życiem.
Kiedyś usłyszałam, że żyję we własnym świecie.
Ale ja przynajmniej mam własny świat.
Czego wszystkim życzę.


W moim świecie jestem sobie dla siebie Dantisca, co dosłownie znaczy z Gdańska.
Jeśli ktoś ma ochotę, to może czasem popatrzeć na miasto moimi oczami.
Od czasu do czasu, bo można zwariować od historii.
Jeśli mnie lenistwo nie ogarnie, poprowadzę moją opowieść po miejscach, gdzie nie zawsze chodzą turyści.
To miasto było piękne i może być piękne.
Niestety teraz jest podupadłe. Wiem, bo widzę i porównuję do innych.
Jako przewodnik, który nie oprowadza bo zamordowałabym turystów, którzy marzą o piwie a nie o słuchaniu tego, za co mi zapłacili, mogę o każdym miejscu opowiadać godzinami.
Ale moja opowieść jest inna – ona jest moja.

Zaczęło się, od tego ( nie ja tylko miasto), że przybyli na te mokradła ludzie i osiedlili się ponad 2 500 lat temu. Zapiski o mieście pojawiły się w 999 roku.
Bo ani chybi był tu gród obronny z palisadami i wieżami do obserwacji.
Jest wokół tyle wzgórz, że na nich spokojnie można było zakładać grody.
Miasto jest zbudowane na palach i podmaka. Czuć wilgoć.
Były tu kiedyś kanały nie brzydsze niż w Wenecji, tylko skutecznie je zasypano.
Miasto ma piękne położenie, tylko teraz dokładnie to ukryto.
Mam nadzieję, że uda się to kiedyś naprawić.
Jesteśmy więc w roku tysięcznym. Wokół lasy i wzgórza.
Sarny, dziki, zające, ptactwo – jedzenia nie brakuje.
Podmokłe tereny z gliniastą glebą, z siecią potoków, w których ryb jest pod dostatkiem.
Do zatoki morskiej niedaleko. Tam ryby jeszcze smaczniejsze.
Niedaleko Żuławy – gdzie ziemia żyzna, czarna i urodzajna.
Mimo surowego klimatu i zalewaniu przez rzekę plony udawały nieźle.
Było czego pilnować i o co walczyć.
Gród był niedaleko ujścia rzeki na wzgórzu i z góry widać było okolicę. Mgła czasami przeszkadzała, ale czasami pozwalała zaskoczyć zbliżających się przybyszów.
Ponad dwieście lat rządzili tu namiestnicy polskich władców.
Doskonale wiedzieli jakie bogactwo jest w tej ziemi.
Wiódł tędy szlak bursztynowy.
Delikatny bursztyn, łatwy w obróbce był i jest cenny.
Tu powietrze pachnie inaczej, odczuwa się inaczej ciepło i chłód.
Powietrze jest przesycone wilgocią i drobinkami soli morskiej.
Nad głowami krążą mewy. Zapędzają się w głąb lądu charakterystycznym krzykiem domagają się uwagi i starają się ukraść coś do jedzenia. Tak było tysiąc lat temu i tak jest nadal.
W tych czasach (X i XI wiek) książęta pomorscy wspierani przez rody książęce z Meklemburgii i przez Krzyżaków, prowadzili wojny o okoliczne tereny.
Dziś to krótka, kilkudniowa wycieczka samochodem. Wówczas to całe wyprawy.
Teren nie był łatwy, klimat dosyć surowy.
Wśród tych walecznych facetów był jeden konkretny i nastawiony na budowanie przyszłości – książę Świętopełk II nazwany Wielkim.
Był to z pewnością człowiek o potężnym na ówczesne czasy umyśle, który potrafił bić się, zawierać przymierza, czuł odpowiedzialność i chciał budować państwo.
Być może nie wiedział jakie, ale z pewnością myślał o innych ludziach.
Wówczas zaczęła się już epoka chrześcijaństwa na tych ziemiach. Wprowadzanie nowej wiary nie było bynajmniej pokojowe. Ludzie długo i skutecznie bronili dawnych bóstw i wierzeń.
Świętopełk w celach obronnych sprzymierzał się z poganami i zapewniał im bezpieczeństwo.
Walczył na dużym obszarze i musiał dobrze kombinować aby porozumiewać się ze swoimi ludźmi. Miał zapewne dobrych i zaufanych kompanów i świetną organizację.
Teraz wystarczy szybki samochód, telefon komórkowy i konto w banku. Wówczas pieniądze na zapłatę woziło się ze sobą.
Przemierzać trzeba było duże odległości konno ( bynajmniej nie na arabach) i piechotą ( a nie było takich butów jak teraz).
Trzeba było jeść i pić. Jedzenie trzeba było upolować albo skorzystać z gościnności mniej lub bardziej przychylnych ludzi.
Wobec tego na całym Pomorzu – bo tu walczyli – musiało istnieć i istniało osadnictwo.
Po wielu walkach podpisano traktaty i sojusze. Popłacono okupy i strony poszły na ustępstwa.
Zakon dostał tereny na wschód od Wisły a książę mógł rozwijać swoje miasto.
Za jego czasów nastąpił znaczący rozwój Pomorza Gdańskiego.
Gdańskowi nadano prawa miejskie na wzór Lubeki. Powstały klasztory Dominikanów, Cysterek i Cystersów ( piszę z dużej litery bo i tak można).
Świętopełk Wielki został uznany za najwybitniejszego władcę z dynastii Sobiesławiców.
Stworzył i obronił niezawisłe księstwo, które za jego panowanie rozwinęło się znacząco.
Był pierwszym władcą dzielnicowym, który walczył z zakonem Krzyżaków.


Obok zakonu Dominikanów w Gdańsku ( na ich ziemi) stanął w roku 2010 pomnik Świętopełka Wielkiego. Z tyłu widoczny kościół pod wezwaniem świętego Mikołaja - Dominikanie są tam nadal i są wspaniali.
Pomnik powstał z inicjatywy działaczy kaszubskich, którzy uważają średniowiecznego księcia za księcia kaszubskiego. Oni nadali mu przydomek „ Wielki”.
Zaprojektowany został przez Wawrzyńca Sampa.
Zdjęcia zrobiłam w dniu odsłonięcia. Czekałam aż mistrz odejdzie.
Bo chodziło mi o księcia a nie o twórcę.
Przyznam się szczerze, że facet na pomniku bardzo mi się podoba.
Mogłabym z takim osiąść na wsi.
Ale cóż, on urodził się przed 1195 rokiem a zmarł 11 stycznia 1266.
Nie spotkaliśmy się.


Jednak w tym mieście jest coś niezwykłego, tajemna moc, która przyciąga i każe zatrzymać się, pobyć tu i wrócić.
To genius loci – duch miejsca.

7 komentarzy:

  1. pięknie opowiadasz :-)
    jak byłam dzieckiem to meczyli mnie przewodnicy ,teraz jak jedziemy coś zwiedzac a jest możliwośc z przewodnikiem korzystamy z tego - widac do wszystkiego trzeba dorosnąć :-)
    pozdrawiam i czekam na więcej

    zmorka

    OdpowiedzUsuń
  2. sa urokliwe miejsca w naszym miescie, jak widze tez cie draznia bloki na wzgorzach, znak czasu cholerka, a pod spodem woda,ktora drazy powolutku to co ponizej.nie wiem dlaczemu,ale ucieszylam sie ze piszesz o gdansku, nie zwrocilam wczesniej uwagi skad jestes:) a tu nasi sa:D coraz bardziej ze mnie wylazi 50% kaszubstwa;) bo drugie 50% kociewia jakos siedzi cicho hehe

    OdpowiedzUsuń
  3. no co Ty - nie wszyscy gonia za paiwem, jak juz jestem gdzies gdzie jest przewodnik, to milo mi sluchac gdy on ma cos do powiedzenia, a jeszcze ghdy pokaze zakamarki ktore nie sa droga standardowa turysty - to juz niebo na ziemi i jeszcze jak nie pogania jak bydlo, tylko daje chwile na zastanowienie, przemyslenie i obejrzenie miejsca.

    jeszcze raz wrocic musze do tej histori napisanej przez Ciebie, na spokojnie i Mlodemu ja opowiedziec :) jako o miejscu jak do tej pory jedynym gdzie razem bylismy na wakacjach chociaz to dawno juz temu bylo :(

    demirja

    OdpowiedzUsuń
  4. ej, czyżby facet żył 171 lat? :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Przyznaję się bez bicia, że dys.. coś tam miałam. Poprawiam na 1195. Bo tych onych więcej było książąt i mnie napadli w umyśle i chcieli może być ujęci w tekście.

    OdpowiedzUsuń
  6. hoho, jakaż opowieść ładna

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo proszę o dalszą część oprowadzania. Na razie Światopełk był zeszedł... I co dalej?

    OdpowiedzUsuń